+48 600 330 696 zawrat@zawrat.kluczbork.pl

Wspomnienia z Mt Blanc

Mont Blanc 3M:

Przyszedł czas wspomnienia zdarzenia z tamtego roku, które z różnych względów nie zostały opisane.

Po wcześniejszych przygotowaniach i sprawdzeniu ekipy na Wildspitze Grzesiek, Heniek i Kuba sądzili że są gotowi. Cel Mont Blanc, droga 3M.

Udostępnij:

 

Wybór drogi miał kilka powodów: 3 szczyty po drodze, ambitna, mniej zaludniona, wspaniałe widoki i ekspozycja.

 

Czekaliśmy kilka tygodni obserwując pogodę i czekając na możliwe okno.

 

Padło hasło: pogoda się klaruje, szybkie – o ile tak można nazwać proces rezerwacji we Francji- rezerwowanie campingu oraz schroniska Cosmiques.

 

Pomknęliśmy zapakowani po dach. W Chamonix byliśmy o poranku, w Niedzielę 26. Czerwca. Jako że pogoda miła być tylko na chwilę, szybko wskoczyliśmy tego samego dnia zdobyć wysokość (kolejka) i rozpocząć aklimatyzację.

 

W Poniedziałek 27. Czerwca byliśmy już gotowi do pozostawienia campingu i ruszyliśmy w kierunku kolejki na Aiguille du Midi, skąd mieliśmy około godziny marszu po lodowcu do schroniska Cosmiques położonego na wysokości 3613 m n.p.m. Niestety tępo nie pozwoliło nam na odpowiednią aklimatyzację co przekładało się na ogólne zmęczenie i słabą kondycję.   

 

W środku nocy, pobudka, szybkie śniadanie ( – o ile o tej porze i na tej wysokości bez aklimatyzacji można coś jeść) i wymarsz. Co ciekawe schronisko serwuje śniadania o 1:00, 3:00 i 5:00 rano. O 2:00 w nocy 28. Czerwca startujemy w kierunku drogi 3M. W planie mieliśmy przejście na Blanca i powrót tą samą drogą, wobec tego graty typu śpiwór i inne zostały w schronisku.

 

Ze sobą mieliśmy mały zapas picia w termosach (za mały), liofilizaty, palnik, i ubranie termiczne i sprzęt.

 

Początkowo przez lodowiec (pole namiotowe) droga zaczęła się wznosić na lodowe zbocze Tacula. Chwilę zajęło mozolne wdrapywanie się i omijanie pęknięć, które w środku nocy robiły niesamowite wrazenie. Wokół nas wyruszyło kilka ekip, których światła czołówek wyraźnie były widoczne na całej wysokości zbocza. Zrobiło się naprawdę stromo i tylko noc zakrywała ekspozycję.

 

Powili zaczynało się rozjaśniać, i osiągnąwszy pierwszy z trzech szczytów tego dnia, Mont Blanc du Tacul mogilsmy podziwiać piękny wschód słońca. Po chwili zachwycania się pięknem tego miejsca i wstającego słońca padło pytanie: Czemu na Tacul? Powinniśmy go ominąć. No cóż szliśmy śladami innych ekip, które jak sadziliśmy idą na Blanca , szli gdzieś indziej. Poza tym orientacją na zboczu lodowca w nocy jest mocna utrudniona.

 

Po przejściu przez grań wraz ze słońcem pojawił się mocny wiatr, który pozostał z nami do końca dnia, a w szczególności dając nam w kość w ostatniej fazie podejścia na szczyt. Dopiero ze szczytu Tacul zorientowaliśmy się jak daleko jeszcze do celu, a przynajmniej tak nam się wydawało. Zatem obraliśmy następny cel – Mont Maudit, z francuskiego "przeklętą górę".

 

Trawersując  wzdłuż nawisów śnieżno-lodowych Maudit’a, modląc się w myślach o bezpieczne przejście podeszliśmy do zbocza góryt. Na tym fragmencie drogi wyprawy często kończyły tragicznie pod lawinami, schodzącymi stromym zboczem w kierunku. 

 

W tym momencie droga szła ostro do góry, po drodze progi, które musieliśmy pokonywać z dwoma czekanam,i więc przekazywaliśmy je sobie (każdy miał jeden) i asekurując, pokonywaliśmy kolejne trudności. Podejście pod Maudit cały czas się pionizowało. W końcu doszliśmy do prawie pionowej ścianki (w lecie ponoć jest tam poręczówka, w naszych warunkach nie było). Pozostało wspinanie początkowo klasyczne, a później w lotnej.

 

Od tej pory w kierunku Mont Blanc pozostała już tylko ekipa dwóch Włochów i my. Włosi byli słabsi technicznie ale równie wytrwali. 

 

W końcu osiągnęliśmy grań Maudit i ….. o kur.. Mont Blanc jest jeszcze tak daleko.

 

Zaczęliśmy schodzić do lodowej dolinki. Na dole przy słabszym wietrze i po małym posiłku już wiedzieliśmy, że droga powrotna tą samą trasą jest mało prawdopodobna ze względu na brak kondycji , czas i ilość przewyższeń po drodze. Każdemu z nas pojawiało się w głowie pytanie czy w ogóle wejdziemy na Blanca?

 

Noga za nogą, przy bardzo silnym wietrze niosącym ze sobą i śnieg i lód mozolnie parliśmy pod górę masywu Mont Blanc. Trwało to wieczność, nad nami co chwile przelatywał helikopter czekając na nasz znak ale znaku nie było. 

 

 

Około 14 byliśmy na szczycie Europy, tej zachodniej oczywiście. Silny wiatr dawął się we znaki, zatem szybkie zdjęcia, radość i po krótkiej dyskusji decyzja, Wracamy Goûter'em do schronu Valot, a później się zobaczy. Po nas na szczycie pojawili się Włosi J. Zejście granią było nawet przyjemne. Odczuwaliśmy duże wychłodzenie i odwodnienie, więc każdy krok był kontrolowany. Ewentualne potknięcie mogło być tragiczne dla całego zespołu.

 

W Valocie mieliśmy chęć przenocować i nabrać sił i tu pojawiły się wątpliwości. Nie mamy śpiworów ani gazu na tyle żeby topić dużo śniegu. Po kilkudziesięciu minutach do Valota dołączyli Włosi. Wyglądali tak jak my, Jak konie po wyścigu. Decyzja – schodzimy niżej do schroniska. Tel. do schroniska – miejsc brak. Nie mamy wyjścia idziemy – jakoś to będzie. Schodzenie a raczej powolne niemal bezwładne pokonywanie terenu było niebezpieczne i kontuzjogenne. W końcu jest - dotarliśmy. W schronisku klimat sielankowy – dla tych co mają miejsce, a gospodarz łamanym angielskim oczywiście powiedział to sam co przez telefon - miejsca brak!

 

Najmocniej wysokość, wysiłek a przede wszystkim odwodnienie odczuł Heniek. W pewnym momencie zaczeło mu się kręcić w głowie i zaczął się trząść. Grzesiek poszedł negocjować warunki spania na schodach, a Kuba zaczął na siłę poić Heńka. Izostar, drugi, trzeci, aspiryna, zupa, Heniek grymasi ale dzielnie połyka, nie zwraca. Ostatecznie mocno wyczerpani około godziny 19:00 padliśmy na schodach. Mieliśmy już nawet koce i podłogę. To była najdroższa podłoga na świecie, a za poduszkę robił pierwszy schodek. Ważne, że było ciepło i nie wiało. Po dwóch godzinach trzęsaki i drzemki, Henio jak gdyby nigdy nic doszedł do siebie.

 

Około 4 w nocy jak ekipy wyszły w góry wpakowaliśmy im się do wolnych Łózek.

 

 Rano śniadanie i dalej w dół. Reszta zejścia nie była już problemowa, a zmęczenie rekompensowały nam piękne widoki i coraz gęstsze powietrze. Jeszcze tylko szybi bieg przez Grand Couloir, jednak o tej porze roku było jeszcze dobrze zmrożone i prawie żadne kamienie i głazy tym żlebem nie spadały. Aczkolwiek, legenda tego miejsca robiła swoje i staralismy się z tym przejściem jak najszybciej uporać. Kilka minut później staliśmy wszyscy na polu namoiotowym przy schronisku Tête Rousse, skąd pozostało nam przyjemne zejście do Tramwaju Mont-Blanc. 

 

 

W Chamonix podsumowanie trasy i przygód. Kurde niechcący zrobiliśmy grań Mont Blanc. A w autobusie nasi Włosi J. Jak się później okazało podczas przeglądania zdjęci, wspomniana para Włochów towarzyszła nam od kolejki na Aiguille do Midi, aż do autobusu do Chamonix.

 

Pojawił się jednak problem, nasze „graty” zostały w Cosmiques. Szybkie przeliczenie i wniosek – warto po nie iść. i padło na Grześka idziesz do schroniska po graty sam – bo kolejka za dużo kosztuje.

 

Po odpoczynku i ostatniej nocy na polu namiotowym, wyjazd do domu. Przed nami 16h jazdy, jednak ta odbyła się już bez przygód z okazjonalnymi postojami w restauracjach pod złotymi łukami. 

 

Póznym wieczorem dotarlismy do domu. Wszyscy wymęczni trudnościami poprzdnich dni i długą podróżą. Jednak jedna myśl była wspólna - warto było!